![[Obrazek: vynjfr.jpg]](http://i50.tinypic.com/vynjfr.jpg)
Promienie słoneczne ogrzewały gołe stopy śpiącej blondynki, które wystawały spod brązowej kołdry. Zamruczała cicho i skuliła nogi, tym samym zakrywając je satynowym materiałem. Otworzyła oczy, przecierając je lekko zewnętrzną stroną dłoni i spojrzała na miejsce obok siebie. Było puste... Sobotni poranek, a bruneta oczywiście nie było. Jego poduszka była nienaruszona. Zawsze kiedy spał, gniótł ją w rękach, co powodowało, że każdego ranka była w masakrycznym stanie, a jego żona poprawiała ją, ścieląc łóżko. Znowu nie wrócił na noc... Westchnęła cicho, nakładając na twarz kołdrę. Do jej uszu doszedł dźwięk dzwonka do drzwi, który nie dawał za wygraną. Raz po raz brzęczał głośno po całym domu. Kobieta jęknęła cicho i wygramoliła się powoli z łóżka, myśląc kogo przyniosło o tej godzinie. Wsunęła stopy w kolorowe kapcie, a czerwony szlafrok założyła na krótką koszulkę nocną. Wyszła z sypialni i zeszła na dół, przeczesując palcami swoje długie włosy. Otworzyła drzwi wejściowe i westchnęła widząc czerwonowłosą. Machnęła ręką na znak, żeby weszła, po czym ponownie skierowała się do swojej sypialni, a jej przyjaciółka za nią. Blondynka weszła do pomieszczenia i ponownie wsunęła się pod nagrzaną kołdrę. Nie miała na nic ochoty, właściwie jak co weekend. W tygodniu czas zabierała jej praca, a sobota i niedziela? Ta pierwsza była najgorsza... Kto chciałby budzić się samemu, bez osoby, którą się kocha... A najgorsze są te myśli, które cały czas mówią: "A może on cię zdradza? Może ma inną? Ty nie możesz dać mu dziecka..." Tydzień w tydzień te same myśli, obawy i niechęć do czegokolwiek. Może po prostu lepiej byłoby sprawdzić, niż siedzieć i wyobrażać sobie Bóg wie co. Pewnie zrobiłaby to, ale najzwyczajniej w świecie bała się. Bała się, że to się potwierdzi, a to, że ją często poniża, wyzywa i rani... Tak naprawdę nie ma to dla niej znaczenia, bo nadal kocha go całym swoim sercem. Czerwonowłosa usiadła na łóżku, krzyżując nogi i biorąc do ręki jaśka, w celu przytulenia się do niego.
- Annie... Ty znowu? Czy twoja każda sobota będzie wyglądała w ten sposób? Będziesz leżeć i gapić się w sufit?
- Dulce... Ja po prostu nie mam ochoty na nic innego. Ty też byś nie miała, gdybyś była na moim miejscu. - Blondynka przekręciła swoimi niebieskimi oczami i wtuliła się w swoją poduszkę. Tak było jej dobrze i nie chciała niczego zmieniać...
- To dlaczego nie kopniesz w dupę tego idioty i nie pójdziesz w cholere? Mało się przez niego wycierpiałaś? Niech sam sobie pierze skarpetki, prasuje koszule i gotuje obiady, albo niech mamusia mu pomoże. Może będzie taka wspaniałomyślna i poratuje synka w potrzebie.
- To jest mój mąż, a ja go mimo wszystko kocham i nie wyobrażam sobie bez niego życia. A co do jego matki, to ja ją lubię, więc przestań...
- Sorry Ann, ale jaka ty jesteś naiwna... Pewnie znalazł sobie już dawno jakąś inną.
- Dzięki, w takim razie wracaj do siebie, bo ja nie zamierzam słuchać takich rzeczy od ciebie. Widać jaka z ciebie przyjaciółka.
- Przepraszam... Wiesz przecież, że czasem palnę coś bez zastanowienia. Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa, a nie męczyła się z tym przygłupem, który tak dawno temu ci zakręcił w głowie.
- Nie obrażaj go... To, że jesteś moją przyjaciółką nie oznacza, że możesz tak na niego mówić. - Blondynka spojrzała na Dulce gniewnym wzrokiem, co spowodowało, że dziewczyna po raz kolejny przeprosiła za swoje zachowanie. Czerwonowłosa na miejscu Anahi, już dawno rzuciłaby Poncho. Miłość miłością, ale po cholere tak cierpieć i wysłuchiwać obraźliwych słów? - Przyszłaś do mnie z jakąś sprawą czy pogadać jaka jestem głupia?
- Przyszłam z wiadomością... - Zaczęła niepewnie Savinion, patrząc uważnie na przyjaciółkę, która skinęła głową, na znak, żeby dziewczyna mówiła dalej. - Ale Ann... Nie bądź na mnie zła, dobrze? - Dulce spojrzała na blondynkę błagalnym wzrokiem, a w ręku miętoliła róg poduszki. Była zdenerwowana tym, jak zareaguje dziewczyna na wieść o dziecku. - Any... Bo ja jestem w ciąży.
- Co? - Blondynka automatycznie usiadła na łóżku i zrobiła wielkie oczy, słysząc słowa czerwonowłosej. Zamurowało ją, nie mogła uwierzyć.
- Będę miała dziecko... Przepraszam... To tak przypadkiem, ja tego nie planowałam. Jedna noc... - Zaczęła Ruda ze spuszczoną głową. Mówiła szybko, chcąc się ze wszystkiego wytłumaczyć, by jej koleżanka nie była na nią zła. Było jej głupio...
- Dul... Gratuluję. - Blondynka uśmiechnęła się i uściskała mocno Dulce. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Cholera... Ona stara się o dziecko od roku, a jej przyjaciółka zaszła w ciąże po jednej nocy. Czy to jest sprawiedliwe? Otarła zewnętrzną częścią dłoni swoje oczy, aby Ruda nie zauważyła jej łez. Pewnie zrobiłoby się jej wtedy bardzo przykro, a tego nie chciała.
- Gniewasz się na mnie? - Spytała czerwonowłosa i spojrzała na Anahi z troską, malującą się na jej twarzy. Blondynka pokręciła przecząco głową, gdyż w gardle miała wielką gulę, nie pozwalającą jej na powiedzenie czegokolwiek. Było jej przykro, ale gdzieś w głębi serca cieszyła się, że jej przyjaciółka będzie miała takiego małego szkraba, który gaworzy i uśmiecha się słodko do rodziców. - Jest mały problem... Po tej nocy... Ja nie mam kontaktu z tym chłopakiem. - Ruda westchnęła cicho i położyła się przyciągając do siebie poduszkę. - Moje dziecko będzie wychowywać się bez ojca. - Położyła jasiek na swojej twarzy, przymykając oczy i myśląc o przyszłości. Zawsze marzyła o rodzinie, ale kto zechce samotną matkę z dzieckiem? Kto zechcę wychowywać nie swoje potomstwo?
- Ann, jadę do sklepu, potrzebujesz czegoś? - Do pokoju wszedł bez pukania Ucker. - Aaa, nie wiedziałem, że masz gościa... - Zaczął się wycofywać, widząc osobę leżącą na łóżku państwa Herrera i na pewno nie był to brunet. No chyba, że zmienił się w kobietę przez jedną noc.
- Ucker! Puka się! - Wrzasnęła blondynka przykrywając się szczelnie swoją kołdrą.
- Przepraszam... To jak? Mam coś kupić? - Patrzył na dziewczynę, która miała poduszkę na głowie. Chciał zobaczyć jej twarz, ale chyba nie było mu to dane, gdyż ani drgnęła, gdy wszedł do pokoju. Czyżby się wstydziła...?
- Kawę, bo się skończyła. - Szatyn kiwnął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Czerwonowłosa odłożyła jasiek i patrzyła w sufit wytrzeszczonymi oczami. Blondynka spojrzała na nią, marszcząc lekko czoło.
- To był on... - Mruknęła cichutko Ruda. Dobrze pamiętała głoś tego mężczyzny. Męski i seksowny... Wprost idealny...
- Co? Jaki on? To Christopher, brat Poncho. Studiował za granicą, a jakiś miesiąc temu wrócił i mieszka u nas.
- Ann, to on jest ojcem... To z nim wtedy spędziłam noc! - Dulce usiadła patrząc na swoją przyjaciółkę, która była nieźle zdziwiona, co widać było po jej minie. Brat Poncho... Miesiąc czasu mieszkał z nimi, a ona wcześniej na niego nie wpadła. Jak to możliwe? Teraz już go zna... I co? Ma tak po prostu do niego podejść i powiedzieć, że bezie ojcem? Wyśmiałby ją na pewno. No to zaczynają się schody... I to dość długie, strome i kręte... Może najpierw się z nim zapozna, zobaczy jaki jest, a dopiero później zastanowi co zrobić dalej...
![[Obrazek: eppq4g.jpg]](http://i45.tinypic.com/eppq4g.jpg)
Cześć skarbie.
Mam nadzieję, że znajdziesz chwilę czasu na przeczytanie mojego listu. Tęsknie bardzo za tobą. Tak bardzo chciałabym móc wtulić się w twoje silne ramiona i siedzieć otulona nimi. Nie musielibyśmy nic mówić, rozmawiać, wystarczyłaby mi twoja bliskość. Brakuje mi tych wieczorów, gdy całowałeś mnie w czółko na dobranoc i tych poranków, gdy budziłam się i widziałam twoją uśmiechniętą twarz. Brakuje mi twoich całusów i śniadanie, które przynosiłeś mi do łóżka. Często na tacy była moja ulubiona czerwona róża. Zawsze przynosiło mi to wiele radości. Teraz budzę się rano sama w łóżku i tylko patrzę na twoje zdjęcie, stojące na szafce nocnej. Brakuje mi ciebie i ciągle myślę co robisz w danej chwili, czy nadal mnie kochasz... Gdy przyjedziesz... Mam dla ciebie wiadomość Mam nadzieję, że się ucieszysz. Wiesz... Poznałam ostatnio fajną dziewczynę. Ma czerwone włosy i jest trochę zwariowana, ale miło mi się z nią rozmawia. O wszystkim i o niczym... Dobrze się rozumiemy i mam nadzieję, że tak pozostanie. Może nawet z czasem przerodzi się to w przyjaźń? Kto wie... Dulce, bo tak ma na imię, spodziewa się dziecka i jest trochę tym przerażona. Jak wrócisz, muszę cię z nią zapoznać. Może zaprosimy ją na kolację? Jutro wybieramy się na zakupy, muszę kupić jakąś sukienkę na twój powrót. Po za tym... Oderwę się trochę od pracy i całego tego zamieszania... Piszę tak cały czas o sobie... Jak twoi podopieczni? Mały Leo wyszedł już ze szpitala? Widzę, że polubiłeś go... Widać to w twoich listach, jak o nim piszesz. Zastanawiam się nad jedną rzeczą... Może zmieniłeś zdanie na temat... Albo... Nie ważne. Jeżeli będziesz chciał to sami to powiesz. Musze już kończyć. Czekam tui na ciebie. W Meksyku. Ach... I znowu napiszę, że jesteś daleko, a ja tęsknie. W końcu się zdenerwujesz czytając te same słowa w każdym moim liście, ale co ja na to poradzę? Dobrze, kończę. Trzymaj się i... I pamiętaj, że nie przestałam cię kochać. Odpisz jak znajdziesz trochę czasu... Kocham cię!
May.........
![[Obrazek: eppq4g.jpg]](http://i45.tinypic.com/eppq4g.jpg)
Po całym domu unosiły się pomieszane zapachy gotowanego obiadu i pieczonego ciasta. Po białej przestronnej kuchni z czarnymi szafkami, krzątała się blondynka przepasana czerwonym fartuchem. Kroiła po kolei różne składniki i przekładała je z deski do przezroczystej miski, w której było już widać kolorowe warstwy sałatki. Oderwała się na chwilę od tej czynności i założyła rękawice, by po chwili wyjąc z piekarnika ciasto i położyć je na blacie. Uwolniła dłonie z zielono-czerwonego materiału i uśmiechnęła się lekko, patrząc na swoje dzieło. Chwyciła niewielkie naczynie i posypała ciasto, wcześniej startą czekoladą, aby rozpuściła się na wierzchu przyrumienionej skórki. Udekorowała go jeszcze truskawkami i miętą, po czym odłożyła, by ostygło. Ponownie wzięła się za krojenie składników do sałatki. Po kilkunastu minutach była już skończona. Przykryła ją folią i schowała do lodówki. Sprzątnęła blat i przemieszała makaron gotujący się w srebrnym garnku. Do kuchni wszedł Santiago, by wyjąć z lodówki dwie szklane butelki ze złocistym napojem. Razem z Alfonso siedzieli w salonie i oglądali mecz. Meksyk grał z Argentyną. Kiedy tylko ich ulubiona drużyna grała, nic innego się dla nich nie liczyło, a w szczególności dla bruneta. Można było do niego gadać, a on i tak nic sobie z tego nie robił. Jak grochem o ścianę. Co mężczyzn tak pcha do tego sportu?
- Santi... - Na wymówione przez blondynkę słowo, Calderas od razu odwrócił się w jej stronę. Uśmiechnął się do niej i kiwnął głową lekko do góry, dając jej do zrozumienia, że czeka na dalszą część jej wypowiedzi. - Możesz powiedzieć Poncho, żeby nakrył do stołu? Za niecałą godzinę przychodzą jego rodzice, a ja jeszcze mam sporo roboty w kuchni.
- Jasne, zaraz mu przekaże. - Szatyn ponownie wykrzywił usta w uśmiech i poszedł do salonu. Blondynka powróciła do poprzedniego zajęcia. Chciała, żeby wszystko wyszło idealnie. Razem z rodzicami Alfonso lubili się, jednak dziewczyna zawsze bała się, że coś będzie nie tak. Może dlatego, że ojciec bruneta był człowiekiem dosyć wymagającym i na samym początku znajomości jego syna z Anahi, nie był zachwycony z jego wyboru. Chciał aby chłopak w przyszłości ożenił się z córką ich dobrych znajomych, jednak kiedy dowiedział się o zaręczynach Poncho z blondynką, powoli docierało do niego, że jego syn naprawdę jest zakochany w tej dziewczynie i w końcu zaakceptował ich związek. Dlatego pierwsze lata ich znajomości nie były takie, jak chcieliby oni oboje. Na początku spotykali się potajemnie. Kiedy stary Herrera dowiedział się o Annie, pojechał do niej, żeby przekonać ją do zerwania z Alfonso. Blondynka nie była biedna, ale nie była też tak bogata jak państwo Herrera. Miała zniknąć z jego życia, za dużą sumę pieniędzy, ale nie zrobiła tego... Wtedy wywołała wojnę. Ojciec chciał, aby brunet wyjechał z Meksyku i po części tak się stało. Przez pół roku jedynym kontaktem był dla nich telefon i to raz na jakiś czas, gdyż Herrera szpiegował swojego syna na każdym kroku. Brunet chodził do dorywczej pracy w trakcie zajęć lekcyjnych, co udało mu się ukryć za sprawą przyjaciela, którego poznał w Buenos Aires, gdzie przebywał i wrócił za zarobione pieniądze do Meksyku. Udowodnił tym samym, jak zależy mu i jak bardzo kocha tą dziewczynę o hipnotyzująco niebieskich oczach. Zrobił tak wiele, żeby móc z nią być... A teraz wszystko rozwala za sprawą swojego zachowania...
Godzina 14.30. Za 30 minut mieli przyjechać państwo Herrera. Anahi rozwiązała kokardkę w fartuchu i odłożyła go do szafki. Wyszła z kuchni, kierując się na schody i zsuwając gumkę, pozwalając swoich długim lokom opaść swobodnie na ramiona. Weszła do garderoby i przeleciała wzrokiem po swoich sukienkach, szukając tej jednej wybranej. Jej oczy spoczęły na kremowym materiale, który gdy miała go na sobie, trzymał się na cienkich ramiączkach i sięgał jej przed kolana, a pod biustem był przepasanym czarnym paskiem. Chwyciła za wieszak i po chwili sukienka swobodnie spoczywała na jej ciele. Założyła do tego czarne szpilki i poszła do sypialni, bu usiąść przed swoją toaletką i zrobić delikatny, a zarazem perfekcyjny makijaż. Przejechała jeszcze po ustach delikatnym błyszczykiem i spojrzała w lustro, na swoje odbicie. Uśmiechnęła się do siebie i przeczesała jeszcze palcami włosy. Była gotowa. Wyszła z pomieszczenia i zeszła na dół, by po chwili znaleźć się w jadalni. Oczywiście... Stół nie nakryty, a piętnaście minut do przyjazdu gości. Tak własnie można liczyć na bruneta. Westchnęła, kręcąc głową po czym zaczęła ustawiać kwadratowe talerze na odpowiednich miejscach. Do jadalni wszedł Alfonso.
- Daj ja to zrobię... - Chciał zabrać od swojej żony szklanki, jednak ta trzymała mocno, nie mając zamiaru puścić.
- Teraz to ja już dziękuje, poradziłam sobie sama. - Powiedziała oschle i ustawiła ostatnią szklankę na stole. - Jak zawsze dla ciebie ważniejszy jest mecz. - Zabrała pudełko, gdzie znajdowała się resztą sztućców i schowała je do komody przy ścianie. Na środku stołu, ustawiła niewielki bukiet.
- Mam coś poznosić? - Spytał, unosząc lekko jedną brew do góry i podchodząc do niej dosyć blisko.
- Poradzę sobie, a ty idź się przebierz. - Odsunęła się od niego, mierząc wzrokiem jego osobę. Pokręciła głową i poszła do kuchni. Poncho odprowadził ją wzrokiem, po czym udał się na górę. Założył ciemne jeansowe spodnie i czarną koszulę z długim rękawem. Wypsikał się swoim ulubionym zapachem perfum i zszedł na dół, słysząc dzwonek u wejścia. Otworzył drzwi i wpuścił swoich rodziców do środka, witając się z nimi ciepło. Zaprowadził ich do jadalni, gdzie napotkali Ann i się z nią przywitali. Pani Herrera była zachwycona wyglądem blondynki, czego oczywiście brunet nie zauważył i nie skomentował, ale Annie już się do tego przyzwyczaiła, że zamiast komplementów tylko ją poniżał. Zasiedli do stołu, a żona Alfonso podała obiad. Posiłek mijał w spokojnej i miłej atmosferze. Rozmowy o pracy, gotowaniu, o wszystkim i o niczym. Blondynka została pochwalona za posiłek jaki przygotowała, a w szczególności za ciasto. Jeżeli chodzi o wypieki to matka Poncho była w tym mistrzynią i nie raz dała swojej synowej przepis na coś słodkiego. Starszy Herrera podziękował i napił się wina.
- A powiedzcie mi... Kiedy doczekam się wnuka albo wnuczki? - Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na syna i jego żonę. Oczywiście... Musiał zacząć ten temat. Dawno nie pytał się o to i widać przypomniał sobie o potomstwie, które powinno już mieć młode małżeństwo. Blondynka obawiała się o to... Przełknęła kawałek ciasta, który akurat miała w buzi i popiła winem. Wolała teraz nie patrzeć na bruneta, bo i tak domyślała się jaką minę może zastać na jego twarzy. Poczuła jak jej ręce zaczynają się pocić, a serce bić coraz mocniej i szybciej.
- Może w ogóle się nie doczekacie... - Powiedział w miarę spokojnie młody Herrera. Jego matka spojrzała na niego, a później przeniosła wzrok na Anahi. Była zaskoczona odpowiedzią swojego syna.
- Dlaczego? Przecież chcieliście mieć dziecko. Coś się zmieniło?
- Nic się nie zmieniło, ale... Moja żona po prostu nie może mieć dzieci. - W żyłach blondynki zagotowało się. Nienawidziła jak jej mąż od razu zakładał i wmawiał wszystkim, że to jej wina. Nie był tego pewien, to czemu do cholery cały czas jej to robił?
- A skąd możesz wiedzieć, że to ja nie mogę? Może to ty jesteś bezpłodny. Nie chcesz zrobić badań, to nie obwiniaj mnie.
- Bo to nie możliwe. To nie ja pchałem w siebie tabletki antykoncepcyjne, tylko ty...
- Do cholery przestań cały czas gadać o tych tabletkach! - Anahi nie wytrzymała i krzyknęła na niego wstając od stołu. - Wiesz co... Nie zdziw się jak w końcu będę miała cię dosyć i od ciebie odejdę! - W jej oczach pojawiły się łzy. Przeprosiła wszystkich i pobiegła na górę do sypialni. Znowu jej to zrobił... Znowu pokazał wszystkim, że to ona jest ta zła. Cholerny , zadufany w sobie dupek! I pytanie dlaczego on tak bardzo się zmienił... Kiedyś taki nie był. Był normalnym mężczyzną, który dawał jej oparcie, w tych dobrych i złych chwilach. Leżała tuląc się do poduszki. Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi. Otarła szybko łzy i powiedziała "proszę". Do środka weszła Elena, matka Poncho i usiadła na skraju łóżka.
- Annie co się dzieje? - Spytała z wyczuwalną troską w jej głosie. Blondynka pokręciła przecząco głową i wzięłam głęboki wdech.
- Nic... Naprawdę nic... - Wstała z łóżka i skierowała się do wyjścia. Szatynka chwyciła ją za rękę i lekko pociągnęła, co spowodowało, że Anahi usiadła obok niej. Spojrzała na swoją teściową i ponownie się rozpłakała. Kobieta otoczyła ją ramieniem i przytuliła do siebie. Pozwoliła jej się wypłakać, by wszystkie złe emocje uleciały z dziewczyny. Chciała aby Any wyrzuciła to z siebie wszystkie tłumione przez długi czas emocje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz